Gerd i Anke, niemieccy turyści-emeryci, postanowili przepłynąć Bałtyk, bo Netflix ich znudził. Miało być spokojnie: kawa, wiatr we włosach, nuda i może jakaś mewa z ADHD. Ale nie. Po sześciu godzinach pojawił się czarny dym. A po dymie – łódź podwodna. Taka prawdziwa. Bez flagi, bez tablicy rejestracyjnej, bez „dzień dobry”.
Miejsce akcji: strefa ekonomiczna Rosji. Czyli Bałtyk-wersja-„tak, ale nie do końca”. Turystom wolno tam pływać, ale niekoniecznie wychodzi się z tego suchym.
Przez kolejne pół godziny łódź płynęła obok nich jakby chciała powiedzieć: „Nu smatríci na minjá, tawáriszczi”. Potem zniknęła.
Eksperci z Niemiec stwierdzili, że sytuacja przypomina czasy zimnej wojny. A więc jednak: historia nie tylko się powtarza, ale robi to z subtelnością pijanego Wani.




Dodaj komentarz