Dla Państwabredzimycałą dobę!

Sprzedają bilety na własne wesele aby odrobić straty

W epoce, w której nic nie jest święte, a wszystko jest do sprzedania, europejscy nowożeńcy znaleźli sposób na pogodzenie miłości, tradycji i klasycznego deficytu budżetowego. Otóż śluby – te same, które kiedyś były zarezerwowane dla rodziny, przyjaciół i tej jednej ciotki, która zawsze pyta o dzieci – stały się wydarzeniami otwartymi dla publiczności. O ile publiczność zapłaci.

Pomysł zrodził się we Francji, gdzie Katia Lekarski – przedsiębiorczyni, matka i prawdopodobnie właścicielka najdziwniejszego pytania od pięciolatki w historii ludzkości – postanowiła zamienić dziecięcą ciekawość w produkt. Jej córka zapytała: „Dlaczego nie chodzimy na śluby?”. Katia, zamiast odpowiedzieć, że nie jesteśmy zapraszani, jak zwykły rodzic, postanowiła założyć startup. Tak narodziło się Invitin – aplikacja, dzięki której każdy może kupić sobie wejście na wesele obcych ludzi. Ciepło, wzruszenie, kotlet i plastikowy bukiet – wszystko dostępne po cenie rynkowej.

Model jest prosty: młoda para organizuje wesele. Nie starcza na dekoracje, prosecco i DJ-a z latarką. Wchodzi Invitin i mówi: „Nie martwcie się, sprzedajcie miejsca obcym”. I tak oto ślub, zamiast być wydarzeniem zamkniętym, staje się koncertem Coldplay z kiełbasą i ciocią Haliną w roli supportu.

Niektóre pary rzeczywiście potrzebują pieniędzy. Inne po prostu chcą urozmaicić skład gości i – jak twierdzi Jennifer, jedna z użytkowniczek aplikacji – „mieć na sali kilka osób, które nie będą wiedziały, kto z kim się rozwodził przed ołtarzem”.

Goście? Zaskakująco chętni. Laurène, uczestniczka ślubu kogoś, kogo nigdy nie spotkała, powiedziała mediom: „Nie mam dużej rodziny, więc rekompensuję to sobie ślubami obcych. Chodzę, patrzę na dekoracje, poznaję nowe zwyczaje. Czasem jem coś dziwnego. Czasem tańczę z jakimś wujkiem.” Brzmi jak antropologiczne safari po emocjonalnym Disneylandzie.

Żeby jednak nie było totalnej wolnej amerykanki, Invitin pozwala parze młodej selekcjonować potencjalnych gości. Można zatem odrzucić tych, którzy noszą białe do ślubu, mają na profilowym papugę lub pytają, czy można przyjść z iguaną. Goście muszą także przestrzegać regulaminu: elegancko się ubrać, nie upić się jak szewc z dynastii Merowingów i nie wrzucać selfie z panną młodą bez pisemnej zgody trzech świadków.

Tymczasem we Włoszech, jak przystało na kraj, który z wesel uczynił sport narodowy, startup Wedding Privè oferuje jeszcze bardziej wyrafinowaną usługę. Za skromne 1000 do 5000 euro można wejść na włoskie wesele jak do luksusowego muzeum. Turyści z grubym portfelem, pozbawieni własnych emocji, mogą więc wynająć cudze – w zestawie z ryżem, przysięgą i obowiązkowym dramatem rodzinnym przy stole numer cztery.

Całość nadzoruje „przewodnik ślubny” – postać niczym z fantastyki, której zadaniem jest tłumaczyć turystom, dlaczego panna młoda płacze, a dziadek przyniósł rakiję. Przewodnik pełni też funkcję ochroniarza przed nieautoryzowanymi wzruszeniami.

Nie sposób powiedzieć, dokąd zmierza ten trend. Być może niedługo śluby będą transmitowane w pay-per-view, z komentatorami analizującymi układ winietek i poziom dramatyzmu przemowy świadka. Na razie jednak pozostaje faktem, że jeśli masz odpowiednio gruby portfel, możesz dziś legalnie uczestniczyć w cudzym szczęściu. W końcu, jak wiadomo, miłość miłością, ale rachunki same się nie zapłacą.

Jedna odpowiedź do „Sprzedają bilety na własne wesele aby odrobić straty”

  1. Awatar Ewa
    Ewa

    Nie sprzedają tylko sprzedaje, polka. Od razu wiadomo że to pazerna bezrobotna polka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *